Spełnione marzenie

 

To także był grudzień, ale - o matko - prawie 25 lat temu... Ja, postrzelona nastolatka na początku szkoły licealnej i On, młody gniewny. Czerwone rurki, powycierana skóra, glany do kolan. Pasowaliśmy do siebie jak kwiatek do kożucha. A jednak... Coś nas do siebie ciągnęło. No na pewno nie rozum, ni rozsądek. Kilka tygodni wcześniej pojechałam na wycieczkę klasową do Krakowa. Kaplicę na Wawelu widziałam wtedy pierwszy raz w życiu. Siedziałam w jednej z ławek, gdy wszyscy się porozłazili - jedni ciekawscy, drudzy znudzeni. Ja siedziałam i układałam szufladki w mojej głowie. Ktoś mi przerwał scenicznym szeptem "idziemy na dzwonnicę". Idziemy to idziemy. Nie boję się wież. Wtarabaniłam się na górę. Pachniało starym drzewem i ludźmi upchniętymi na małej powierzchni. Przewodnik jakiejś innej grupy z zaangażowaniem godnym lepszej sprawy opowiadał...

- ... a serce spełnia marzenia - usłyszałam końcówkę wypowiedzi. Wokół mnie zrobił się ruch. Dziewczyny z mojej klasy z piskiem zaczęły się przepychać w stronę dzwonu. Trochę nie ogarniałam, więc mi wytłumaczono, że według legendy serce Dzwonu Zygmunta spełnia marzenia. 

Popatrzyłam na te moje towarzyszki upchnięte pod dzwonem i zastanowiłam się, o czym marzą. Nowy kuferek - torebka? Buty żelazka. Dzwony, ale dżinsowe? O, i żeby praktykant z fizyki na mnie popatrzył... Musiałby zeza rozbieżnego dostać, bo nas było ponad trzydzieści bab w klasie. 

- A ty co? Nie idziesz? - Moja ławkowa kumpela trzepnęła mnie w ramie, popychając lekko. - Idź, zdjęcie ci zrobię!

O matko, zdjęcia nie można było marnować - jedna klisza 24-ka nas trzydniowy wyjazd, tu trzeba było racjonalnie działać. Ustawiłam się do zdjęcia, wyciągnęłam rękę, błysnął flesz, ja pomyślałam tylko "tylko On" i już, po sprawie... 

Kilka tygodni później, właśnie w pewien grudniowy piękny dzień ten mój wymarzony stał przede mną czerwony jak jego spodnie i próbował wydukać, że jeśli ja tego, to on w sumie, a może byśmy, ale jeśli nie to ok, tylko że tego... Przetłumaczyłam sobie od razu na zrozumiały: "jeśli jestem zainteresowana nim, to on w sumie mną też, więc może byśmy zostali jako tako parą, ale jeżeli nie chcę to on rozumie, tylko może zanim powiem nie, to się zastanowię". Zastanawiać się nie miałam nad czym, mój ci on w snach był od dawna, a tu proszę - taka gratka. Jest i na żywo. Żywo więc pokiwałam głową, że ja i owszem, tego. I że tego też... Oto miałam u boku moje spełnione marzenie.

W ten oto sposób pośród białych jak puch drzew, z nosem czerwonym od mrozu, przytupując z zimna napawałam się tym moim szczęściem, jak każdym promykiem zimowego słońca. Zapomniałam, że słońce też mogą okalać groźne, stalowe chmury. Zwłaszcza zimą.

Komentarze